Niech Moc Będzie z Tobą

Wyruszyli na Alderaan i choć nigdy tam nie dotarli, to ta podróż zmieniła zupełnie ich życie...
Zapraszam na moją podróż na Alderaan. Ona także wiedzie przez różne dziwne miejsca we wszechświecie. Wiedzie przez piękne choć czasem dziwne i trudne przyjaźnie, a przede wszystkim uczy odkrywać Prawdziwą Moc w człowieku i świecie. I ciągle doświadcza jak nie ulec ciemnej stronie mocy tego świata.

niedziela, 31 stycznia 2010

Rakiety na Haiti! Czyli czego nie pokazały kamery

Dzień przed rozpoczęciem turnieju Australia Open, w niedzielę 17. 01 Roger Federer zorganizował specjalną imprezę "Hit for Haiti", z której dochód przeznaczono na pomoc ofiarom trzęsienia ziemi. Główną atrakcją był mecz pokazowy Federer'a z Nadal'em. Niestety to widowisko mogli oglądać tylko szczęściarze na trybunach. Dodatkowo uczestnicy tej akcji postanowili oddać swoje rakiety na aukcję na eBay. Licytować tutaj oczywiście mógł każdy i przyznam się, że i ja miałam ochotę podbić cenę rakiety Kim Clijsters, ale odpuściłam.

Dziś, kiedy wszyscy oglądaliśmy finał Federer – Murray, o 22.00 zakończyła się licytacja rakiet sumą: 44.007,19 AUD$, z czego rakieta mistrza Rogera poszła aż za 28.124,65$!

Oczywiście zaraz odezwą się malkontenci, że to ich nic nie kosztowało i tylko zrobili sobie dodatkową reklamę... i tu maja rację! Można też nie robić nic i być sławnym, mądrym, a nawet szanowanym. Ale czasami można naprawdę drobnym gestem, który nic nie kosztuje ofiarodawcę, wiele komuś pomóc i jeszcze dodatkowo uszczęśliwić paru snobów, dla których te kilka tysięcy dolarów to pestka w porównaniu do dumy z posiadanego „skarbu”.
Finał AO 2010 dla Rogera Federer'a i to w wymiarze sportowym, i tym zwyczajnie ludzkim.

Ps. Serca Australijczyków chyba najbardziej pękły kiedy przegrała belgijka Kim Clijsters, która kilka dni wcześniej wygrała z Justine Henin w finale turnieju w Brisbane i ofiarowała całą wygraną szpitalowi dziecięcemu w stolicy Queensland. Na "Hit for Haiti" zagrała popisówkę z Novakiem Djokovicz'em, a potem dorzuciła jeszcze swoją rakietę do aukcji na eBay. Czyli można mieć pieniądze, sławę i jeszcze otwarte dla innych serce!

niedziela, 24 stycznia 2010

Tenis, tenis i jeszcze raz tenis, czyli czym żyje obecnie Melbourne

Całodzienne ( w tym i nocne, bo czasem mecze kończą się i po 2 w nocy) relacje TV z Australia Open to normalka. I to też normalne, że przyjeżdżam do babci ( np.:86 lat), a ona przed telewizorem z zapałem kibicuje Federerowi, więc całe moje odwiedziny kończą się na wspólnym obejrzeniu jednego seta, a na drugiego jadę już do kolejnej samotnej seniorki i ...... oczywiście to samo. I tak przez 2 tygodnie tenis w domu, tenis u naszych babć, tenis w sklepie, tenis w przychodni itd... Jak dobrze, że lubię tenis ;-)))

Ale jak to wygląda na żywo? Naprawdę super!!! Tylko wspomnę, że oczywiście odbioru meczu na żywo nic nie zastąpi. Trybuny dają cudowną możliwość oglądania całego kortu, a TV pokazuje nam generalnie tylko odbijających zawodników, czyli wybraną część kortu, rzecz bez porównania gorsza mimo powtórek, zbliżeń itp. zabiegów.

To co mnie zszokowało to: widzowie. Australia Open to nie jakaś snobistyczna impreza, na której pewne osoby muszą się pokazać.
Na trybunach siedzi młodość! Całe rodziny z dzieciakami, nastolatki kibicujące swoim idolom, studenci (a może lepiej powiedzieć parki trzymające się za rączki, gdy nie oklaskują zagrań zawodników), i zwykli zjadacze chleba. Ta ekskluzywna elitka siedzi w lożach pod kopułą stadionu oddzielona szybą, która sprawia, że oni nie istnieją, a zawodnicy grają tylko dla nas. Super sprawą jest też to, że w zasadzie sam możesz decydować, który mecz teraz chcesz oglądać. Jeśli masz bilet na któryś z 2 głównych kortów możesz oglądać mecze też na wszystkich innych kortach, jeśli wydasz tylko na wejściówkę na teren turnieju - oglądasz co chcesz na wszystkich kortach poza 2 głównymi, czyli masz do wyboru zawsze ok. 10 meczów na najwyższym poziomie z całą światową czołówką tenisa. Jest to naprawdę fajny pomysł jak za 20 - 30 AU$ spędzić cały wakacyjny dzień i młode Melbourne z tego korzysta.
A ja choć nie przypuszczałam też skorzystałam i mówię wam czasem inny świat jest w zasięgu naszej ręki, tylko trzeba chcieć sięgnąć.
I jeszcze marzenia się spełniają ,tylko trzeba je mieć.

piątek, 15 stycznia 2010

"To skomplikowane", czyli "It's Complicated"

Moja codzienność to odwiedzanie naszych polskich dziadków, czyli generalnie wysłuchiwanie tych samych opowieści z "nieustającym zaciekawieniem". Czasami jednak zdarzają się jakieś dodatkowe atrakcje i tak było właśnie wczoraj kiedy p. Zosia wyciągnęła mnie do kina na "It's Complicated", czyli "To skomplikowane". Razem z nami w kinie było aż 8 osób, ale nie przeszkodziło nam to w świetnej zabawie i chyba to my śmiałyśmy się na filmie najgłośniej:-)

Może jeszcze parę słów o filmie, czyli mała recenzja:
Film jest przezabawny, ze swoistym klimatem i do tego świetnie zagrany. Wreszcie nie jest to oklepana komedia romantyczna, czyli czterdziesto (paro) letnie aktoreczki grające zabiegane 20 próbujące robić karierę, a odnajdujące swojego księcia z bajki! Historia jak na amerykańskie kino oryginalna, z przesłaniem, wiec nie głupkowata komedia jakich wiele.
Meryl Streep jest rewelacyjna, Alec'a Baldwina, ha ha, trzeba nieć poczucie humoru, żeby tak potrafić śmiać się z własnego ciałka;-), Steve Martin, za którym nie przepadam, ale tu wyjątkowo zagrał i to dobrze . I jeszcze jeden atut: John Krasinski, który był prześmieszny!
Ulubiona scena to chyba właśnie z nim w hotelu.
Polecam zwłaszcza wszystkim paniom!

sobota, 9 stycznia 2010

Teletransmisja ;-)

Ten tytuł chyba bardziej pasuje do Star Trek :-)
To teraz wiecie w co bawiliśmy się na ulicy - tylko rekwizyty były trochę gorsze.

piątek, 8 stycznia 2010

Sokół Millennium, dziennik pokładowy


W naszym świecie zrobiło się wreszcie ciepło ( niektórzy nawet twierdzą,że za ciepło), ale na szczęście klimatyzacja w "bazie na Endeavour" działa dość dobrze. Osobiście przyznaję rację tym, którzy twierdzą, że temperaturę do 38°C znosi się dość dobrze, ale powyżej dopiero odczuwa się prawdziwe ciepło.

Lubię te kilka dni, gdy w Melbourne temperatury oscylują w okolicach 40°C, jest wtedy strasznie mało wilgotności w powietrzu i wieje gorący silny wiatr z centrum, czyli od strony pustyni. To takie uczucie jakby ktoś dmuchał na ciebie gigantyczną suszarką całej przyrody. Wtedy wiem, że jestem w Australii :-) Niestety po tych kilku dniach upału następuje "walka postu z karnawałem", czyli zimnym wilgotnym powietrzem z nad bieguna i oceanu, kończąca się zwykle deszczykiem, a drobinki pyłu z pustyni zmieszane z kroplami deszczu, idealnie brudzą szyby, samochody i nasz cały świat.

środa, 6 stycznia 2010

piątek, 1 stycznia 2010

Przepis na szczęśliwy rok


Bierzemy dwanaście miesięcy
oczyszczamy je dokładnie
z goryczy, chciwości, małostkowości i lęku,
po czym rozkrawamy każdy miesiąc
na odpowiednią liczbę części tak,
aby zapasu wystarczyło dokładnie na cały rok.
Każdy dzień przyrządzamy osobno
z jednego kawałka pracy
i dwóch kawałków pogody i humoru.
Do tego dodajemy trzy duże łyżki optymizmu,
łyżeczkę tolerancji,
ziarenko ironii i odrobinę taktu.
Następnie całą masę polewamy dokładnie
dużą ilością miłości.
Gotową potrawę przyozdobiamy
bukietem uprzejmości
i podajemy codziennie z radością,
oraz filiżanką dobrej, orzeźwiającej herbatki .


Ps. Samych dobrych ludzi na ten Nowy 2010 Rok
Gosia