O historii tego dnia pisałam już 2
lata temu (tutaj), a dziś uśmiecham się do Was szeroko i polecam "Uśmiech
dla szefa" - artykulik, który jakiś czas temu znalazłam na
stronie Deon.pl
Nie przeczytasz - stracisz.
Przeczytasz - nic nie zyskasz.
Póki nie uchylisz swoich drzwi.
Przy okazji Świąt Zmartwychwstania
chciałbym wspomnieć o jednej ważnej postawie, której obecność w
życiu rodzinnym i towarzyskim sprawia, że żyje nam się lepiej.
Chodzi o uśmiech. Gdy dziecko rysuje mamę lub tatę, najczęściej
przedstawia ich z uśmiechem na twarzy. Gdy ustawiamy się do
rodzinnego zdjęcia, to również nie zapominamy o uśmiechu. Jednak
w naszej codzienności, często tej pogodnej, uśmiechniętej twarzy
brakuje. Szczególnie brakuje jej w wielu miejscach pracy, gdzie
powaga wygląda zza każdych drzwi, a nieśmiałe uśmiechy pojawiają
się dopiero w piątek po południu.
Wytchnienie i radość nie zawsze
jednak przychodzi wraz z początkiem weekendu. Gdy wrócimy do domu
niekoniecznie jest nam do śmiechu. Nawet łzy są w życiu ważne i
potrzebne. Wlewają w naszą duszę coś istotnego i niektóre sprawy
docierają do nas dopiero, gdy zobaczymy je przez zapłakane oczy.
Ale to uśmiech podtrzymuje nas przy życiu i przy nadziei, że świat
nie jest taki zły. Ktoś, kto się szczerze uśmiecha, potrafi
marzyć, odważnie planować, obdarowywać innych sobą nie bacząc
na trud. Ci, którym wydaje się, że wszystko od nich zależy,
rzadko się uśmiechają. Zestresowani zatrzaskują za sobą drzwi.
Podobnie osoby, które chowają w sercu urazy lub są nastawione na
branie, przepychanie się, dokładanie przeciwnikowi… Na ich ustach
pojawia się jedynie uśmiech prześmiewczy, złośliwy.
W jeden z bardzo stresujących dla mnie
dni, gdy wszystkiego miałem już dosyć i chętnie bym komuś
dołożył, oświadczyłem współpracownikom, że nie ma mnie dla
nikogo i zamknąłem się w swoim gabinecie. Po chwili refleksji
zrozumiałem, że nie tędy droga. Choć zniknął uśmiech z mojej
twarzy, nie należy się poddawać. Wziąłem kartkę papieru i
napisałem na niej grubym flamastrem: "jeśli chcesz uśmiechnąć
się do mnie, to możesz wejść". Otworzyłem ponownie drzwi,
przytwierdziłem do nich kartkę, głośno je zamknąłem i usiadłem
znowu za biurkiem. Minęła dosłownie chwila, gdy drzwi się
uchyliły i pojawiła się w nich uchachana buzia mojej koleżanki.
Po kilku minutach kolejne promyki radości wdzierały się do
gabinetu. Nawet listonoszka, wbiegając na piętro, zatrzymała się
i zajrzała do mnie szczerząc radośnie zęby.
To dziecko rządzi!
OdpowiedzUsuń